18 grudnia 2018

#52 Narodziny gwiazdy (Bradley Cooper, 2018)

Główna obsada: Lady Gaga, Bradley Cooper
Scenariusz: remake
Zdjęcia: Matthew Libatique

Narodziny gwiazdy przedstawia temat, który kocha Hollywood, bo kocha historie o sobie. Nie powinno więc dziwić, że temat był już wielokrotnie eksploatowany. Zaczęło się od What price Hollywood? (George Cukor, 1932), później dostaliśmy jeszcze cztery inne wersje. Co prawda raz dostawaliśmy aktorkę, a innym razem piosenkarkę, ale w gruncie rzeczy główna oś fabularna jest podobna. Właściwie poza dobrymi zmianami, fabuła Narodzin gwiazdy Bradleya Coopera jest prawie dokładną kopią swoich poprzednich wersji.
Osobiście jestem największą fanką wersji George’a Cukora z 1954 z Judy Garland. Najnowsza wersja jest o tyle od niej różna, że skupia się na świecie muzyki. Jackson Maine (Bradley Cooper), nadużywający alkoholu i innych środków odurzających gwiazdor przez przypadek słyszy w barze śpiewającą Ally (Lady Gaga) i od razu wpada po uszy. Między bohaterami bardzo szybko rodzi się uczucie, a dzięki Ally kariera Jacka odżywa, a ona bardzo szybko staje się gwiazdą. 


Najważniejszym aspektem, który w tym filmie wyszedł, są bohaterowie – między nimi czuć prawdziwą chemię, a i ich charaktery zostały pogłębione w stosunku do wcześniejszych wersji. Ally i Jack zyskali drugie dno głównie za sprawą dodania im rodzin. Brat i ojciec Jacka sprawiają, że jego postać wraz z ciążącym na nim alkoholizmem staje się trójwymiarowa.
Ogromne wrażenie robią też sceny muzyczne, które zostały nakręcone podczas prawdziwych festiwali. Chociaż mimo wszystko sceny z Live Aid z niedawnego filmu Bohemian Rapsody podobały mi się bardziej. 


Muzyka jest niezwykle ważnym aspektem tej produkcji i trzeba przyznać, że promujący film utwór Shallow jest świetny, zarówno pod kątem tekstu oraz linii melodycznej, ale również dopasowania do fabuły. Ani trochę mnie nie zdziwi, jeśli dostanie ona Oscara za najlepszą piosenkę roku.
Nigdy nie była fanką Lady Gagi, ale siłą rzeczy wiedziałam jaką muzykę tworzy, widziałam też kilka teledysków. Do jej występu w Narodzinach gwiazdy podchodziłam dość sceptycznie ze względu na jej niewielkie doświadczenie aktorskie, ale muszę przyznać, że dała radę. Jednak prawdziwą gwiazdą jest tutaj Bradley Cooper, który wchodzi na wyżyny swojego talentu, świetnie portretując niezwykle trudną rolę powoli staczającego się muzyka borykającego się z problemem z alkoholem i używkami.


I choć dostrzegam w najnowszej wersji Narodzin gwiazdy wiele zalet, film posiada niestety wady, obok których ciężko przejść obojętnie. Największą jest dla mnie to, że próbowano do środka wrzucić zbyt wiele – to, w jaki sposób przemysł muzyczny przemiela artystów (rozstrzał pomiędzy początkową karierą bohaterki i późniejszą, solową), to, w jaki sposób uzależnienie prowadzi do upadku i w jaki sposób niszczy związek i to, jak bardzo kariera artystów zależy od mediów i fanów.
Z dużą słabość filmu uważam również zakończenie. W wersji z 1954 Norman Maine sam dochodzi do wniosku, jak bardzo szkodzi karierze swojej żonie. W wersji z 2018 niestety ktoś inny musiał mu wyłożyć to otwartym tekstem, by był w stanie to zauważyć. Niby drobnostka, ale zaważyła na ostatecznym odbiorze filmu.
Narodziny gwiazdy to film, który warto zobaczyć, choć zdecydowanie nie okazał się wielkim objawieniem i widziałam w tym roku lepsze (ale i wiele gorszych) filmów.



Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Malihu
x