Scenariusz: na podstawie powieści Miguela de Cervantesa
Muzyka: Roque Baños
Zdjęcia: Nicola Pecorini
Mało który film obrósł aż taką legendą na długo, zanim trafił do kin. Ale mało który film miał na to aż tyle czasu, bo od momentu powstania konceptu w głowie Gilliama a ostateczną premierą minęło przeszło ćwierć wieku, z czego sam autor skwapliwie żartuje, jak również nie wstydzi się tego i mówi o tym wprost w napisach początkowych.
Toby, młody reżyser uważany za wielkiego geniusza, przybywa do Hiszpanii nakręcić Wielki Film. Jednak wszystko, co mogło pójść źle, poszło źle. Toby nie jest typem, który wyzwala w nas wielkie pokłady sympatii – wręcz przeciwnie, jest bawidamkiem z przerośniętym ego, a w jego zmaganiach z produkcją filmu wyraźnie widać wewnętrzną pustkę i brak inspiracji. Szukając jej, Toby dociera do swojego studenckiego filmu, który również traktował o Don Kichocie. W scenach z filmu i retrospekcjach z czasu jego kręcenia widać zupełnie innego Toby’ego – studenta, który aż promieniał pasją do sztuki.
Seans filmowy sprawia, że Toby chwyta za motor i wyrusza do wioski, w której spędził kilka miesięcy dekadę wcześniej, licząc, że spotkanie z dawnymi miejscami i aktorami przyniesie mu natchnienie. Okazuje się jednak, że w wiosce bardzo wiele się zmieniło, a jego przyjazd znacznie wpłynął na lokalną społeczność. To należałoby zresztą odczytywać dużo szerzej – obserwator zawsze w pewien sposób zaburza harmonię miejsca; po wyjeździe ekipy filmowej, nawet dokumentalistów, życie już nigdy nie jest takie samo. Ten aspekt zresztą bazuje na osobistych doświadczeniach Gilliama, który wraz z ekipą kręcił Monty’ego Pythona i Świętego Graala w małej szkockiej wiosce, gdzie swoim pobytem dokonali pewnej rewolucji.
Javier, odtwórca tytułowej roli Don Kichota w filmie sprzed dekady, dalej żyje w fikcyjnym świecie, zapewniając wszystkich o byciu błędnym rycerzem, swojej nieśmiertelności i powinności do ratowania świata (i pięknych niewiast, oczywiście). Co więcej, jest przekonany, że Toby to Sancho Pansa, który właśnie powrócił do niego po latach.
Choć filmowi nie brakuje humoru (ostatecznie to film Terry’ego Gilliama), to jednak jego kręgosłup stanowią świetni aktorzy. Jonathan Pryce jest Don Kichotem doskonałym – sam Gilliam stwierdził, że między innymi tyle trzeba było czekać na premierę Człowieka…, zwyczajniej czekał aż Pryce będzie wystarczająco stary, by móc w nim zagrać. Jednak największym zaskoczeniem jest Adam Driver, który wytacza ostrą szarżę i jest rewelacyjny, lawirując pomiędzy Tobym – zblazowanym, natchnionym młodym artystą i zagubionym Sancho, który sam zaczyna zatracać się w wyobrażeniu Don Kichota.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz