Scenariusz: oryginalny
Muzyka: Michael Giacchino
Zdjęcia: Mahyar Abousaeedi, Erik Smitt
Uwaga, poniższa recenzja może zawierać niezdrowe pokłady fangirlowania.
Uwaga, poniższa recenzja może zawierać niezdrowe pokłady fangirlowania.
14 lat czekania! Strasznie długo, ale było warto. Animacja Brada Birda fabularnie stoi nadal na niezwykle wysokim poziomie, gwarantując świetną zabawę dla małych i tych odrobinę większych, a równocześnie stanowi nad wyraz aktualny komentarz dzisiejszych czasów.
Film otwiera sekwencja walki z Człowiekiem Wiele-jest-rzeczy-nade-mną-ale-pode-mną-nie-ma-już-nic Szpadlem i bardzo dobrze, bo przyznam, że to była moja największa obawa, że Człowiek szpadel zostanie zapomniany na wieki, a ta płomienna przemowa koniecznie zasługiwała przecież na ciąg dalszy! Ponadto podobnie jak i w pierwszej części, mistrzowie drugiego planu kradną serca (Edna wciąż wspaniała, może nawet bardziej, a Malina to wciąż jedna z moich ulubionych postaci dalekiego planu, a nie wiemy jak właściwie wygląda!).
Jednym z najważniejszych motywów sequela jest to, że tym razem to nie Pan Iniemamocny znajduje się w centrum akcji, ale Elastyna, a on zostaje w domu z dziećmi. Taki obrót sytuacji nie do końca się Panu Mężowi podoba, bo świat przyzwyczaił go do tego, że żona powinna raczej się grzać w blasku jego chwały niż wysuwać się na pierwszy plan. Taki obrót spraw dla obojga okazuje się dużym wyzwaniem, zdecydowanie większym niż początkowo się wydawało. Zwłaszcza Pan Iniemamocny wydaje się dostawać w kość, szczególnie że Wiola przechodzi zawód miłosny, a Jack-Jack właśnie zaczął odkrywać swoje moce… których jest wiele.
Ta zabawa stereotypami to jednak nie jedyny aspekt komentujący rzeczywistość; jest nim bowiem również postać czarnego charakteru tej części, czyli Ekrantyrana, który chce nam uzmysłowić jaki wpływ ma na nas telewizja i inne ekrany w które tak uporczywie się dziś wpatrujemy, w jaki sposób media społecznościowe i tradycyjne pogłębiają ludzką znieczulicę i odzwyczajają od samodzielnego myślenia. I jak duży wpływ ma na to, co oglądamy, mają ci, którzy mają odpowiednie fundusze.
Podobnie jak w części pierwszej, bardzo mocny nacisk położony został na relacje rodzinne, co poniekąd stanowi o sile tego filmu, ponieważ odróżnia go od wszystkich innych filmów o superbohaterach. Miłym aspektem jest to, że w przypadku Iniemamocnych, to właśnie rodzina stawiana jest na pierwszym miejscu, niezależnie od wszystkiego, co staje im na drodze i wewnętrznych konfliktów, które siłą rzeczy się pojawiają.
Na duży szacunek zasługuje za polski dubbing. Szczególnie za to, że udało się skompletować załogę w takim składzie, jak 14 lat temu, co naprawdę bardzo doceniam. Jedynie Max ma odmienny głos, ale to niestety wynika z wieku bohatera, nowy aktor jest jednak na tyle dobrze dobrany, że nie czuć tego, że to ktoś inny. Zdecydowana większość bohaterów tej animacji posiada dość specyficzne głosy, więc należą się wielkie wyrazy uznania, że udało się zachować ciągłość i nie czuć żadnego dysonansu pomiędzy częścią pierwszą a drugą. Bo gdyby zmienić tym bohaterom głosy, to mogłyby być zupełnie inne postacie.
To co czuć w tym filmie, to to, że Pixar postanowił postawić na bardziej dorosłych odbiorców. Cała zabawa ze stereotypami dla młodszych widzów może nie być oczywista, choć z pewnością stanowi dobry punkt wyjście do dyskusji na ten temat. Ale i dzieciom animacja się spodoba, bo to prawdopodobnie jedna z najlepszych kontynuacji, jakie wyszły ze stajni Pixara.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz