Scenariusz: inspirowany prawdziwą historią
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Zdjęcia: Andrij Parekh
Historia państwa Żabińskich czekała wiele lat na opowiedzenie. To idealna hollywoodzka historia – aż dziwne, ze tyle trzeba było nam czekać na jej ekranizację.
Żabińscy (Jessica Chastain i Johan Heldenbergh) prowadzą warszawskie ZOO. Ich życie jest wprost bajkowe, aż do 1 września, kiedy Niemcy bombardują Warszawę – podczas ataku ucierpiało również ogród zoologiczny, z którego uciekają przerażone zwierzęta. Te początkowe sceny wojny robią na widzu wielkie wrażenie, również za sprawą kontrastu z jakim zestawiono wcześniejszą sielankę z późniejszym dramatem wojny i holokaustu.
Determinacja właścicieli i przepełniająca ich dobroć, nie pozwala im jednak uciec z miasta ani przyglądać się wszystkiemu biernie, układają więc plan ratowania Żydów z getta.
Jessica Chastain była świetnym wyborem do roli Żabińskiej – kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Za jej sprawą od Antoniny, szczególnie wtedy, gdy bohaterka ma jakieś interakcje ze zwierzętami, bije wyjątkowe ciepło i dobroć.
I niby wszystko pięknie, ale… Może właśnie w tym cały szkopuł, że jest odrobinę zbyt pięknie. Bo choć pojawiają się bardzo mocne sceny, które łamią serca widzów – jak choćby wsadzanie żydowskich dzieci do wagonów (z bólem zdajemy sobie sprawę z tego czym podróż się dla nich skończy), czy scenę palenia getta, którą widzimy poprzez spadający na ogród zoologiczny popiół, który początkowo wzięty jest przez bohaterów za śnieg – jest ich zbyt mało jak na poruszaną tematykę. Co ciekawe, te najsilniej oddziałujące sceny zbudowane są na niedopowiedzeniach, w czym leży cała ich siła. Całość filmu wydaje się jednak za bardzo ugłaskana, za bardzo utrzymana w klimacie kina familijnego.
Do tego końcówka filmu jest odrobinę nierówna, tak jakby chciano zmieścić dużo treści w krótkim czasie. Powstanie warszawskie, w którym bierze udział Jan, jest potraktowane po macoszemu, w telegraficznym skrócie, podobnie inne końcowe sceny.
W moim odczuciu, największym problemem tego filmy jest jego pomieszanie językowe. Rozumiem, że akcja dzieje się w Polsce, gdzie zaczyna się niemiecka okupacja, a większość aktorów to osoby anglojęzyczne, przez co ze zrozumiałych powodów nie można oddać realizmu językowego, ale to, co zrobili twórcy jest zwyczajnie kolosalnym nieporozumieniem. Zacznijmy od tego, że aktorzy grający państwo Żabińskich mówią po angielsku, ale już statyści grający odwiedzających ZOO – witają się z nimi po polsku, co wywołuję duży dysonans językowy i po części również dyskomfort. Daniel Brühl, grający niemieckiego zoologa, rozmawia z Żabińskimi po angielsku, natomiast ze swoimi niemickimi żołnierzami, którzy między sobą rozmawiają po niemiecku (w jednej ze scen Antonina również ostentacyjnie pokazuje, że mówi w tym języku), czasami po niemiecku, a czasami po angielsku. Dlaczego więc nie można było tego wszystkiego uporządkować i pozostać przy angielskim i niemieckim (i nauczyć aktorów lepiej wymawiać polskie imiona)? To zwyczajnie strasznie zakłóca odbiór filmu.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz