11 listopada 2017

#16 mother! (Darren Aronofsky, 2017)

Główna obsada: Jennifer Lawrence, Javier Bardem, Ed Harris, Michelle Pfeiffer
Scenariusz: oryginalny
Zdjęcia: Matthew Libatique

Nowy film Darrena Aronofsky’ego, podobnie jak poprzednie projekty reżysera, z pewnością nie należy do filmów lekkich czy łatwych w odbiorze. I naprawdę ciężko o nim mówić, nie zdradzając równocześnie tak skrzętnie skrywanej tajemnicy. 
Muszę przyznać, że początkowa kampania była niesamowicie intrygująca, szczególnie jeden z pierwszych trailerów, który całkowicie pozbawiono sfery wizualnej. Nic dziwnego, że film wzbudził w tak wielu aż tak dużą ciekawość. Później stopniowo odsłaniano trochę więcej, ale nadal ilość informacji, jakie można było znaleźć, była dość znikoma. Już nawet samo to, że bohaterowie nie mają żadnych imion, wydaje się dość intrygująca.
I rzeczywiście, już otwierająca sekwencja filmu zasiewa w widzu ziarno niepokoju, a z każdą scena staje się ono coraz silniejsze, aż w końcu dociera do apogeum i prawie dusi.


mother! to niezaprzeczalnie dzieło, które można interpretować na kilka różnych sposobów, bo to też obraz wysoce symboliczny i właściwie żadnego elementu fabuły nie można czytać wprost. Każda scena okazuje się alegorią. Najwięcej tu odniesień biblijnych – postać Bardema jako Bóg, który równocześnie jest miłosierny i wszystko wybacza, ale zdarza mu się wpadać w gniew (w scenach, gdy krzyczy, jego głos nabierał aż nienaturalnej głębi, zupełnie jakby był zwielokrotniony), Ed Harris jako Adam czy Michelle Pfeiffer jako Ewa. Pojawia się też niezwykle oczywisty motyw Kaina i Abla, a nawet Jezusa. 
Ale choć w założeniu wszystko miało być tajemnicze, symboliczne i oniryczne, bardziej dosadnie się już tego powiedzieć nie dało. W dodatku im bliżej zakończenia, tym bardziej wszystko jest oczywiste. Bo nawet nie znając symboliki biblijnej, obraz niszczenia domu będącego alegorią naszej planety jest aż nadto wyraźny.


Oprócz klucza biblijnego, film można czytać również na innej płaszczyźnie – trudów tworzenia, relacji autor-odbiorca i twórca-jego bliscy. Tyle tylko, że choć wiele można temu kluczowi podporzadkować, to niestety nie wszystko i koniec końców będziemy zmuszeni przynajmniej część symboli odczytać jako odniesienia do tradycji judeo-chrześcijańskiej. Chociaż jeśli się temu przyjrzeć, kreacja Boga i artysty w tym filmie jest przedstawiona dość podobnie – obaj potrzebują uwielbienia siebie i swojej twórczości. Niestety aż do niezwykle destrukcyjnego poziomu.
mother! jest również otwartą krytyką kobiet żyjących w patriarchacie: zezwalania na zniewolenie i nie korzystanie z szansy na wyzwolenie; ich niepewność, lękliwość czy bezradność, nawet gdy pod tym płaszczykiem doskonale widać ich siłę, jak również to jak wiele są w stanie poświęcić (czasami nawet całą siebie) dla swoich mężczyzn.


Aktorsko film stoi na bardzo wysokim poziomie, ale też nie powinno to dziwić, skoro głośna obsadą składa się z tak znanych nazwisk jak Jennifer Lawrence, Javier Bardem, Michelle Pfeiffer czy Ed Harris.
Jeśli chodzi o filmowe środki wyrazu związane z techniką, to obraz jest w nie niezwykle oszczędny – wykorzystuje jedynie światło zastane, dzięki czemu po części film zawdzięcza swój duszący klimat, a muzyka, jeśli występuje, a jest jej naprawdę niewiele jest immanentna.
I po raz kolejny mam problem z klasyfikacją gatunkową, bo to jednak chyba nie do końca horror… Bliżej mu raczej do thrillera, w szczególności psychologicznego, choć niezaprzeczalnie ma w sobie elementy nadprzyrodzone.
Nie bez powodu wydaje się również dość oczywiste nawiązanie jednej z wersji plakatu mother! do plakatu Dziecka Rosemary (Roman Polański, 1968) – oba filmy mają dość podobny ogólny zarys fabuły: mężatka, stopniowo popadająca w szaleństwo z powodu swojego kreatywnego męża oraz obcych, którzy czegoś od niej chcą. Plus oczywiście wątek macierzyństwa.
Film dobry i warty obejrzenia, choć trochę szkoda, że Aronofsky aż tak wątpi w inteligencję widza, że czuje się w obowiązku wyłożyć puentę czarno na białym.



Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Malihu
x