Główna obsada: Douglas Booth, Eleanor Tomlinson, Helen McCrory, Jerome Flynn, Robert Gulaczyk, Saoirse Ronan, Aidan Turner
Scenariusz: oryginalny
Muzyka: Clint Mansell
Zdjęcia: Tristan Oliver, Łukasz Żal
Twój Vincent to film naprawdę oszałamiający. Teksty widniejące na plakatach to nie kłamstwa. I myślę, że niezależnie od tego, z jak dużą wiedzą na temat tego, w jaki sposób film powstawał, przyjdziemy do kina, i tak nas zaskoczy. Bo po prawdzie dopiero oglądając dociera do nas, jaki kolosalny ogrom pracy został, w stworzenie tego dzieła, włożony. Najpierw bowiem nakręcono go tradycyjnie, z udziałem aktorów, by następnie każdą z 65 tysięcy klatek zamienić na obraz olejny, namalowany na płótnie w tej samej technice, jaką stosował Van Gogh. Nie bez powodu jest to pierwszy pełnometrażowy film na świecie, który powstał dzięki ręcznie malowanym obrazom. Jest to tym bardziej wyjątkowe, że obecnie coraz bardziej odchodzi się od klasycznej animacji na rzecz animacji komputerowej.
To film na pewno przełomowy i z niecierpliwością czekam na ogłoszenie Oscarowych nominacji, mając gorącą nadzieję, że Twój Vincent znajdzie się na liście. Tym bardziej cieszy mnie, że to polsko-brytyjski projekt, bo naprawdę jest się czym chwalić.
Nie dość, że film jest wizualną perełką i absolutnym unikatem, przedstawiona historia również jest niezmiernie ciekawa, balansująca gdzieś na granicy pomiędzy kryminałem a filmem biograficznym, mimo że Twój Vincent w teorii filmem biograficznym nie jest, ale i mimo to, wielu ciekawych rzeczy można się z niego o Van Goghu dowiedzieć.
Historię poznajemy oczami Armanda Roulina, któremu ojciec zleca dostarczenie jednego z ostatnich listów Vincenta jego bratu, Theo. Gdy Armand przybywa jednak do Paryża, dowiaduje się, że Theo zmarł niedługo po swoim bracie, więc rozpoczyna podróż mającą na celu znalezienie najodpowiedniejszego odbiorcy listu, która szybko przeradza się w próbę zrozumienia, dlaczego i w jaki sposób właściwie umarł Vincent. Poprzez rozmowy z innymi bohaterami powoli odsłania się przed nami świat Vincenta. I z opowiedzianą historią jest trochę tak, jak z samym Van Goghiem – nadal nie wiemy, co się właściwie stało, a każda z postaci widziała artystę trochę inaczej.
A całość dopełnia dodatkowo jeszcze przepiękna i idealnie wpasowująca się w klimat obrazu muzyka autorstwa Clinta Mansella. Loving Vincent to zdecydowanie jedno z lepszych dzieł kompozytora.
Ciężko jednak w przypadku Twojego Vincenta odejść w rozważaniach na długo od jego warstwy wizualnej, która jest przemyślana w każdym detalu. Warto wspomnieć, że każdy z pojawiających się w filmie bohaterów został zainspirowany postacią z obrazów Van Gogha. Każda scena rozgrywająca się w rzeczywistości (sceny retrospekcji wyraźnie odróżniają się od reszty filmu – namalowane w czerni i bieli, w stylu bardziej realistycznym) jest namalowana w charakterystycznym dla Van Gogha stylu – i w charakterystycznych dla malarza barwach. Zdecydowana większość filmu opiera się zatem na schemacie dopełnieniowym żółci i granatu, co doskonale oddaje choćby ubiór głównego bohatera, który nosi na sobie musztardową marynarkę i kapelusz z niebieską chustą. Schemat kolorystyczny rzuca się w oczy już od pierwszych scen historii, choćby w scenie rozmowy Armanda z jego ojcem – ojciec ubrany na granatowo pojawia się na tle żółtych ścian kafejki, dobrze znanej z obrazu Van Gogha chyba nawet tym, którzy z malarstwem nie mają absolutnie nic wspólnego, natomiast sam Armand pojawia się na granatowym tle miasta.
Może dodam jeszcze słówko na temat dwuznaczności angielskiego tytułu, której niestety troszkę mi zabrakło w jego polskim odpowiedniku, ponieważ Loving Vincent, to nie tylko podpis, jakiego używał Van Gogh w swoich listach, ale również wyraz miłości dla postaci. Czy będzie tu mowa o miłości innych bohaterów czy raczej twórców lub nas jako odbiorców, na to pytanie należy już odpowiedzieć sobie samemu.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz