Scenariusz: oryginalny
Muzyka: Dickon Hinchliffe
Zdjęcia: Haris Zambarloukos
W życiu nie spodziewałam się, że można nakręcić dobry film, w którym jednym z głównych tematów będzie lanie betonu. I to jeszcze jakiego betonu!
Dużym zaskoczeniem może być to, że w tym filmie pojawia się tylko jeden aktor – Tom Hardy, reszta obsady użyczyła wyłącznie swoich głosów. Cała fabuła zbudowana jest na rozmowach telefonicznych, które Ivan Locke prowadzi z innymi osobami, przez cały film będąc zamknięty w swoim samochodzie, którym jedzie w stronę Londynu.
Hardy odwalił kawał dobrej roboty, sprawiając, że film dobrze się ogląda mimo kolosalnego ograniczenia w środkach filmowych, do których zostaliśmy przez lata przyzwyczajeni. Nie bez powodu od razu nasuwa się skojarzenie z tragedią antyczną, mamy tu bowiem jedność czasu, miejsca i akcji. Mamy ciasne wnętrze samochodu, jedną noc i wałkowany wątek brania odpowiedzialności za swoje czyny, o czym niżej, bo dla nieoglądających, może być to spojler, więc czytacie na własną odpowiedzialność.
Ten film jest trochę jak kierowanie samochodem w którym znajduje się Locke. Każda decyzja jest jak wybieranie drogi, z której, jak wielokrotnie podkreśla sam Ivan, nie może już zwrócić. Na zmianę przeplatają się trzy wątki, jeden z nich napędza pozostałe. Ivan zrobił bowiem coś bardzo niewłaściwego, coś zupełnie sprzecznego z jego naturą – zdradził żonę i teraz spodziewa się dziecka, które postanowiło przyjść na świat o dwa miesiące za wcześnie i tym samym rozwalić Locke’owi życie bardziej niż się spodziewał. Bo gdyby poczekało chociaż jeden dzień, może przynajmniej udałoby mu się uratować posadę. Ale jednak Locke zostawia budowę, na której za kilka godzin ma się dokonać dzieło jego życia (ostatecznie największy wylew betonu w Europie to nie w kaszę dmuchał) i rusza do Londynu. Po drodze wykonuje serię telefonów, starając się nadal nadzorować prace na budowie (nie robi tego, by odzyskać posadę, on to robi dla betonu!, to naprawdę godne podziwu zaangażowanie w pracę). Jest jeszcze druga sprawa, którą musi załatwić: porozmawiać z rodziną, która oczywiście nic nie wie.
Absolutnie jednak nie zaklasyfikowałabym tego filmu jako thriller jak robi to filmweb. To typowy dramat, w dodatku niezwykle kameralny, będący swoistym eksperymentem, bo jednak zamknięcie w jednym miejscu jednego aktora, nawet tak utalentowanego jak Hardy, równie dobrze mogło zostać bardzo źle odebrane przez widownię. Na pewno mocną stroną tego filmu jest towarzyszący mu, niemalże straceńczy klimat produkcji, całkiem zgrabne zdjęcia i pasująca do nich ścieżka dźwiękowa. Brakowało trochę wejścia głębiej w psychikę postaci, bo jednak oprócz tego, że wszyscy wkoło są zaskoczeni i zdruzgotani tym, co się w trakcie filmu okazuje, dobrze byłoby dowiedzieć się czegoś więcej. I choć oczywiście wiadomo, że Locke nie chce iść w ślady swojego ojca i być wiecznie nieobecnym dla swojego potomka, odrobinę ciężko mi zrozumieć, dlaczego sam moment porodu jest dla niego aż taki ważny – bo momentami ma się wrażenie, że Ivan doskonale pamiętał chwilę, kiedy on sam przyszedł na świat i dojmującą świadomość, ze ojca nie było obok. A to przecież nie o to chodzi, żeby być z dzieckiem w tamtym momencie, tylko przede wszystkim później.
Było dobrze, ale wydaje mi się, że jednak mogłoby być odrobinę lepiej. Choć z pewnością warto obejrzeć ten film, bo to kawałek dobrego aktorstwa i dość ciekawy eksperyment próby zrobienia filmu z czegoś, co wydaje się tak bardzo mało filmowe jak to tylko możliwe.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz