Główna obsada: Cillian Murphy, Rose Byrne, Chris Evans, Michelle Yeoh, Cliff Curtis, Hiroyuki Sanada
Scenariusz: oryginalny
Muzyka: John Murphy
Zdjęcia: Alwin H. Kuchler
W stronę słońca wydaje mi się być filmem bardzo niedocenianym. Właściwie rzadko się o nim mówi przy okazji zestawiania ze sobą najlepszych filmów sci-fi, za to znajdziemy go na większości zestawień dotyczących niedocenianych pozycji tego gatunku. Mała popularność wydaje się bardzo nietypowa, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystko, co przemawia na jego korzyść: reżyserię Danny’ego Boyle’a, ciekawą fabułę, bardzo dobrą obsadę, ładne zdjęcia (szczególnie ujęcia spoza statku wypadają w tym przypadku korzystnie) i świetną muzykę Johna Murphy’ego (a w szczególności tytułowy utwór Sunshine, który przenika do kości).
W kluczowych założeniach W stronę słońca leży blisko innych filmów tego gatunku. Jest statek kosmiczny, który ma jakąś misję i wszystko jest dobrze, dopóki nie pojawiają się komplikację. Tutaj niestety cały szereg komplikacji, choć to niejako efekt domina, bo wszystkie kolejne problemy wynikają z tej jednej decyzji, która wydawała się bardzo rozsądna.
Misja załogi Icarusa (cóż za przewrotna nazwa jak na statek, który musi podlecieć tak dramatycznie blisko Słońca!) przedstawia się następująco: spuścić superbombę i zrestartować Słońce, które gaśnie, a w efekcie uratowanie ludzi na Ziemi. Brzmi słabo i absolutnie nie mam zamiaru się z tym spierać, bo to rzeczywiście wygląda prawie jak przepis na katastrofę (vide Jądro ziemi – film tak zły, że aż bolesny w oglądaniu), ale niech Was to nie zwiedzie.
W stronę słońca to w gruncie rzeczy bardzo poważne, głębokie kino, skupiające się na ludzkiej psychice. Na tym, jak różne możemy przybierać postawy, kiedy musimy się zmierzyć z odosobnieniem i z sytuacjami, wydawałoby się, ekstremalnymi. Bo reakcje załogi są różnorodne: od ucieczki, poprzez walkę aż do szaleństwa oraz depresji. Bohaterowie to naprawdę mocna strona tego filmu, a bardzo dobra obsada, tylko ją wzmacnia.
Nie można jednak ukrywać, że w filmie jest wiele głupotek z punktu widzenia nauki. Ale też film nie stara się udawać, że jest bardziej science niż fiction. Pewnie można by się tutaj długo bawić wypisując wszystkie takie mankamenty scenariusza, ale może warto jednak przymknąć na to oko i po prostu cieszyć się dobrą rozrywką, jaką film oferuje odbiorcy?
W przeciwieństwie do innych filmów gatunku, w filmie nie pojawia się żadna obca forma życia, która stara się wymordować załogę, wręcz przeciwnie, tutaj za wszystko odpowiedzialni są wyłącznie ludzie. Co prawda na przestrzeni produkcji napięcie stopniowo wzrasta, ale jest ono budowane w trochę inny sposób, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni – nastawienie na długie, powolne ujęcia, które z pomocą muzyki tylko mocniej oddziałują na widza, zamiast mrugającego światła i potworów wyskakujących z ciemności.
Niestety główną wadą tego filmu jest to, że w pewnym momencie nastąpił kompletny zwrot akcji, a za nim również kompletnie zmienił się jego charakter. Niewątpliwie byłby o wiele lepszy bez tego wątku semi-horroru, bo właśnie w budowaniu charakterów i skupieniu się na psychologii postaci leżała jego siła. Na zmianie gatunku szczególnie cierpią ostatnie sceny produkcji. Bez tego wątku, film naprawdę miałby szansę stać się arcydziełem, a tak lekki niesmak pozostaje, gdy widzi się ten cały zmarnowany potencjał. Poza tym, film porusza właściwe struny we właściwych momentach, dając nam dość ładny i zwięzły obraz życia w kosmosie, na ograniczonej przestrzeni, w tak wąskim gronie osób, bez możliwości kontaktu z nikim z zewnątrz. Z koniecznością podejmowania trudnych decyzji w imieniu milionów i konsekwencji błędów, które na te miliony mają wpływ.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz