Scenariusz: oryginalny
Muzyka: Jim Williams
Zdjęcia: Ruben Impens
Należy może zacząć od tego, że jest to film niezwykle specyficzny. Dużo w nim fragmentów, które wywołują obrzydzenie i sprawiają, że chcemy odwrócić wzrok, ale mimo wszystko oglądamy dalej. Blisko mu klimatem do body horroru i gore. Choć z pewnością nie jest to typowy horror, który sprawi, że będziemy drżeć z przerażenia.
Nie da się ukryć, że na pewno nie jest to film dla każdego. I nie każdemu spodoba się ta konwencja.
Kreacja głównej bohaterki, stworzona przez młodziutką Garance Marillier (w momencie kręcenia miała zaledwie 17 lat), jest naprawdę rewelacyjna. Szczególnie że nie była to rola prosta. Aktorka świetnie poradziła sobie z postawionym zadaniem, tworząc, chciałoby się rzec, postać z krwi i kości. W trakcie filmu możemy obserwować jak się zmienia, a wraz z Justine ewoluuje klimat filmu. Jedynym mankamentem tego może być fakt, że na koniec projekcji okazuje się, że czas akcji posunął się zaledwie o tydzień, ponieważ ma się wrażenie, że minęło o wiele więcej. Choć może to tylko subiektywne wrażenie. Patrząc jednak na wyniki box office’a (po przeszło trzech tygodniach emisji jeszcze sporo brakuje, by produkcja przynajmniej się zwróciła – ale też wydano na nią zawrotną kwotę blisko 200 milionów dolarów, co czyni go najdroższym europejskim filmem jaki nakręcono) i bardzo mieszane oceny krytyków, może być różnie.
Również druga z ważniejszych ról, czyli siostry głównej bohaterki, Alexii, granej przez Ellę Rumpf trzyma poziom. Ich fizyczny kontrast, sportretowany głównie poprzez charakteryzację i stylizacje aktorek tylko korzystnie wpływa na film, podkreślając to, co wynika z ich charakterów. Alexia jest momentami dzika i nieokiełznana, ciężko doszukać się motywu w jej zachowaniach. Dopiero w późniejszej części filmu, kiedy dociera do nas, że świadomie podjęła decyzję, by doprowadzić siostrę do takiego stanu, w jakim się znalazła pogłębia wrażenie, że jej szaleństwo już dawno przekroczyło wszelkie granice.
W filmie wiele jest scen, które zostały oświetlone czerwonym światłem. Jest to dość oczywisty wybór, jeśli weźmiemy symbolikę koloru: siły witalne, życie, pasja, namiętność, odwaga, ciepło, rewolucja.
Bardzo korzystnie wypadają w Mięsie również zdjęcia – świetnie oddają klimat sceny, czy to droga wśród zamglonych łąk, czy studencka impreza aż kipiąca od kolorów i emocji – oraz muzyka, która doskonale się wkomponowuje, stanowiąc idealne dopełnienie obrazu.
Cały film można czytać na dwóch płaszczyznach – dosłownej i metaforycznej. I na obu radzi sobie całkiem dobrze, bo niezależnie na jaką wersję się zdecydujemy, najważniejszym motywem jest panowanie nad żądzami i walka z konformizmem. Bardzo dobrze działa dla fabuły pokazanie możliwości na zasadzie zestawienie decyzji dwóch sióstr i kontrastu pomiędzy nimi. Chociaż nie zostało to powiedziane nigdzie wprost, najpewniej te różnice wynikają po części z tego, jak dziewczyny zostały wychowane i jaki mają charakter – Justine zawsze była tą grzeczną, ułożoną i świetnie się uczącą, Alexia tą żywiołową i energiczną, co potem okazuje się jej zgubą, ponieważ nie potrafi się dopasować.
Przyznaję, że kilka rozwiązań fabularnych było dla mnie co najmniej dziwnych i nie do końca jestem w stanie zrozumieć, dlaczego wyprowadzono je akurat tak, a nie inaczej. Głównie chodzi o zawiązanie akcji, czyli zmuszanie do jedzenia surowego mięsa studentów weterynarii – jeszcze mogłabym zrozumieć, gdyby to był jakikolwiek inny wydział, ale właśnie w kontekście studiowania weterynarii nie rozumiem, dlaczego bycie wegetarianinem miałoby być powodem wykluczenia z grupy oraz o to, jak rozwinęła się relacja Justine z jej współlokatorem. Chociaż rozumiem, że ten wątek miał mieć jeszcze drugie dno w postaci próby zrozumienia własnej seksualności, choć to wszystko dzieje się gdzieś między wierszami. Ale może to właśnie dobrze, może to, że w tym filmie mało co jest powiedziane wprost jest wartością dodaną tego obrazu.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz