Scenariusz: na podstawie komiksu
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Thierry Arbogast
Już oglądając trailery, pozbyłam się złudzeń i nie miałam względem tego filmu wielkich oczekiwań, poza efektami specjalnymi, które już tam robiły wrażenie.
Spodziewałam się słabej fabuły i dokładnie to dostałam. Nawet nie chodzi o to, że scenariusz ma wiele dziur fabularnych czy rozchodzi się w szwach – jest po prostu do cna przewidywalny. Już od pierwszych chwil, kiedy dowiadujemy się, że coś jest nie tak, niezwykle łatwo się domyślić, kto za tym wszystkim stoi. W związku z tym kolejne intrygi zbytnio nas nie zajmują.
Bardzo istotnym mankamentem scenariusza jest wątek miłosny pomiędzy głównymi bohaterami. Osobiście nie dostrzegam między nimi chemii, przez co ich relacja jest lekko drewniana, a w scenach które miały być najbardziej romantyczne i zapierać dech w piersiach w oczekiwaniu na rozwój wypadków, na przemian uderzałam otwartą dłonią w czoło i powstrzymywałam wybuch śmiechu. Mnie łączące tych dwoje uczucie absolutnie nie przekonuje i jestem zdania, że film mógłby bardzo wiele zyskać na tym, gdyby bohaterowie po prostu się przyjaźnili lub byli rodzeństwem. Ale rozumiem, że ich romans wynika z pierwowzoru – w takim wypadku sprawę mogłaby rozwiązać wybór innej obsady. Szczególnie biorąc pod uwagę zapowiedzi pana Bessona, że jeśli Valerian okaże się sukcesem, powstaną kolejne filmy (właściwie scenariusze części drugiej i trzeciej już się piszą). Patrząc jednak na wyniki box office’a (po przeszło trzech tygodniach emisji jeszcze sporo brakuje, by produkcja przynajmniej się zwróciła – ale też wydano na nią zawrotną kwotę blisko 200 milionów dolarów, co czyni go najdroższym europejskim filmem jaki nakręcono) i bardzo mieszane oceny krytyków, może być różnie.
Na tle filmu ładnie wypada sekwencja otwierająca, dla której jako podkład muzyczny wybrano utwór Space Oddity Davida Bowiego pokazująca jak rozrastała się ziemska stacja kosmiczna, a także scena z Rihanną (co było dla mnie sporym zaskoczeniem), której urywek zaprezentowano nam w trailerze. Choć z drugiej strony, akurat ta scena to równocześnie ogrom zmarnowanego potencjału, bo mogłaby być o wiele ciekawsza, gdyby kobieta, która potrafi przybierać dowolną postać, zmieniała się choćby w inne aktorki, zamiast tylko zmieniać ubrania i peruki (choć trzeba przyznać, robi to w niezwykle efektowny sposób).
Wartością dodaną filmu jest też muzyka skomponowana przez Alexandre Desplat, która bardzo przyjemnie uzupełnia piękne kadry.
Poza scenariuszem, moją największą obawą był występ Cary Delevingne, którą uważam za mierną aktorkę. Niestety ten film również tego poglądu nie zmienił. Do tego koszmarnie męczyła jej mimika twarzy i niepohamowana, często nieuzasadniona agresja. Przez to ciężko mi zrozumieć komentarze dotyczące Valeriana, w których podaje udział Delevingne jako najsilniejszą część produkcji.
Jeśli o efekty chodzi, to choć oczywiście są spektakularne i niezwykle widowiskowe, muszę przyznać, że byłam przekonana, że w filmie znajdzie się ich o wiele więcej. W kilku scenach wybitnie widać, że były one robione by wyglądać atrakcyjnie w trójwymiarze, co przy oglądaniu wersji 2D daję odrobinę dziwne wrażenie. Sądziłam, że reżyser zechce skorzystać z możliwości, jakie kreuje to uniwersum i sama Alfa, a okazuje się, że jednak dość spora część filmu rozgrywa się w metalowych wnętrzach statku kosmicznego. Innym zarzutem jest fakt, że zdecydowana większość obcych cywilizacji, która się pojawia jest niezwykle humanoidalna, a przecież podobno na Alfie żyje przeszło 3000 gatunków, to naprawdę ogromny potencjał, który, wydaje mi się, można było wykorzystać znacznie lepiej.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz