29 listopada 2017

#18 Zabicie świętego jelenia (Yorgos Lanthimos, 2017)

Główna obsada: Colin Farrell, Nicole Kidman, Barry Keoghan, Raffey Cassidy, Sunny Suljic
Scenariusz: oryginalny
Zdjęcia: Thimios Bakatakis

Na nowy film Yorgosa Lanthimosa czekałam odkąd tylko się dowiedziałam, że będzie powstawał. Właściwie nie bardzo mnie nawet interesowało, jaka będzie fabuła, czy kto będzie w nim grał. Najważniejsza była właśnie postać reżysera i fakt, że absolutnie zaczarował mnie swoimi poprzednimi produkcjami, a już w szczególności filmem The Lobster. Z każdym kolejnym odsłonieniem rąbka tajemnicy, Zabicie świętego jelenia coraz bardziej mnie fascynowało i bardzo szybko stał się on dla mnie jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku. 
Zabicie świętego jelenia, podobnie jak poprzednie filmy greckiego reżysera, nie jest filmem lekkim ani nawet przyjemnym. W twórczości reżysera jest coś perwersyjnie sadomasochistycznego – chociaż z góry wiadomo, że oglądanie danego dzieła będzie raczej emocjonalną gehenną niż głębokim duchowym przeżyciem, do kina biegnie się w podskokach.


Na pierwszy rzut oka, w rodzinie Murphych wszystko wydaje się idealne. Pan domu (Colin Farrell) to ceniony kardiochirurg, jego żona (Nicole Kidman) doskonale radzi sobie z rolą matki, jak również osiągającej sukcesy okulistki z własną kliniką. Dzieci dobrze się uczą, są przykładnie grzeczne, a także realizują swoje pasje. Wszyscy wzajemnie się szanują i darzą miłością. A jednak wszystkie te uczucia wydają się aż ociekać fałszem, zupełnie jakby były wymuszone przez ojca despotę (choć postać ojca nie przejawia takich zapędów). Potem pojawia się skaza na tym obrazku pod postacią tajemniczego Martina, którego Steven Murphy otacza niemalże ojcowską troską. W jego zachowaniu widać wiele żalu i próby zadośćuczynienia za to, że przyczynił się do śmierci ojca chłopca (chociaż Steven wytrwale oszukuje się, że chirurg nigdy nie może zabić pacjenta). Martinowi to jednak nie wystarcza – Martin pragnie zemsty. 
Fabuła filmu w dość luźny sposób nawiązuje do wątków mitologicznych: wskazuje na to już sam tytuł – Zabicie świętego jelenia ma nawiązywać do mitu o Aketonie, który za podglądanie bogini Artemidy został zamieniony w jelenia, tylko po to, by później zostać rozszarpanym przez własne psy. Lanthimos czerpie z mitu jednak jedynie zarys morału, starając się sportretować problem adekwatności kary do popełnionych zbrodni. Jak przyznaje sam reżyser, film miał nawiązywać również do antycznej tragedii Eurypidesa Ifigenia w Aulidzie, która opowiada o rytualnym morderstwie młodej Ifigenii przez ojca Agamemnona z woli bogów. Podobnie i na Stevenie ciąży fatum i tylko ofiara może ocalić jego i resztę jego rodziny.


Kreacja świata przedstawionego jest niezwykle konsekwentna; widać podobieństwo do poprzednich filmów Lanthimosa, chociaż równocześnie można dostrzec, że reżyser wciąż się rozwija. Kamera często obserwuje bohaterów z daleka, z lubością korzysta z najazdów i odjazdów na twarze aktorów. Scenografie bywają aż do bólu sterylne, szczególnie w scenach, gdzie podążamy za bohaterem poprzez wąskie szpitalne korytarze. A całość dopełnia ujęcie otwartego ludzkiego ciała (reżyser nagrał jak najbardziej prawdziwą operację), w akompaniamencie dudniące operowej muzyki.
Colin Farrell i Nicole Kidman stanęli na wysokości zadania, doskonale odnajdując się w tym przedziwnym świecie. Również role dzieci (granych przez Raffey Cassidy i Sunny’ego Suljica) pozostają na bardzo wysokim poziomie, jednak filmowa kreacja Martina, granego przez Barry’ego Keoghana, pozostawia ich daleko w tyle. W trakcie seansu ciężko mi było uwolnić się od skojarzeń z Musimy porozmawiać o Kevinie (Lynne Ramsay, 2011); obie pozycje mają momentami bardzo zbliżony klimat.


I chociaż film jest wyśmienity, mam kilka ale. Po pierwsze relacja pomiędzy Stevenem a Martinem wydaje mi się nie posiadać początku i przez cały seans mocno mnie to uwierało. Raczej nie był to pierwszy syn pacjenta, który umarł na jego stole operacyjnym, pozostaje zatem pytanie: dlaczego akurat Martin? Co w nim takiego wyjątkowego, że wciąż się z nim spotyka, mimo że od tamtej operacji minęły przeszło dwa lata? Co jest w chłopaku takiego niezwykłego? Czy może chodzi wyłącznie o próbę zagłuszenia wyrzutów sumienia? Innym aspektem, który wciąż mnie zastanawia, to dlaczego nikogo nie zastanawia, w jaki sposób Martin jest powiązany z wydarzeniami, które przydarzyły się dzieciom Stevena? Tym bardziej że Steven wydaje się bardzo trzeźwo myślącym człowiekiem, bardzo mocno zakorzenionym w świecie rozumu; dlaczego więc nikogo nie zastanawia skąd wie co się wydarzy w przyszłości? I dlaczego w żadnym momencie Steven nie starał się w logiczny sposób wydobyć z niego informacji, co właściwie im zrobił, tylko posłusznie przyjmuję alternatywę chłopaka? To chyba jednak pozostanie zagadka.
Koniec końców – osobiście odrobinę się zawiodłam. Ale może wynika to raczej z faktu, że spodziewałam się prawdziwego arcydzieła, wspięcia się na ostateczną wyżynę przez reżysera (tylko po to, by z kolejnym filmem móc wspiąć się jeszcze wyżej), a dostałam tylko bardzo dobry film. Gdyby był to film debiutanta, z pewnością byłabym o wiele bardziej zachwycona. A tak… pozostało uczucie niedosytu i świadomość, że Yorgosa Lanthimosa stać na więcej.



Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Malihu
x